sierpnia 25, 2018

ja nie panimaju

ja nie panimaju

Kojarzysz ten moment, gdy podczas zwykłej, codziennej rozmowy na usta nieubłaganie pcha ci się pewna fraza? Fraza tak idealna, tak perfekcyjnie wpasowująca się w to, co w danym momencie czujesz, że aż szkoda jej nie użyć? Czego, niestety zrobić nie możesz. Teoretycznie przynajmniej. W końcu sam decydujesz o tym, co i kiedy opuszcza twoje usta, aczkolwiek czujesz, że w tym przypadku nie wypada. Że byłby to błąd. A kto lubi popełniać błędy. Mimo wszystko wiesz, że wypowiedzenie jej na głos byłoby pomyłką, kosztującą cię dziwne spojrzenia w bok, pełne swego rodzaju niezręczności i niezrozumienia. No tak. Twój rozmówca nie zna tego języka. Ale jak to po polsku…?

Nigdy w pełni nie zrozumiesz jednego języka, dopóki nie zrozumiesz co najmniej dwóch.
W dzisiejszych czasach coraz rzadziej (na szczęście) można spotkać osobę, która zna tylko i wyłącznie swój język ojczysty. Wpływa na to tak wiele czynników, że aż trudno je wyliczyć. Globalizacja. Wielokulturowość. Migracja. Świat się otwiera, a pośród wielu zalet tego oto zjawiska znajduje się właśnie mieszanie się ludzi i kultur, w skutek czego nieraz zmuszeni jesteśmy do nauki języków obcych. Nie oszukujmy się, na polskim daleko nie zajedziemy, trzeba coś więcej. Co by tu…? A tak! Angielski. Ten oto język to podstawa wszystkiego. Fundament. Bez niego ani rusz, nawet do toalety nie pójdziesz, bo nie będziesz wiedzieć, gdzie jest i czy za darmo można.

Rynek w przeciągu kilku ostatnich lat zmienił się diametralnie, jeżeli chodzi o znajomość angielskiego. Pomimo, że kiedyś dzięki jego płynnym władaniu praktycznie dyktowałeś warunki zatrudnienia, tak dzisiaj kiwną na ciebie głową i tyle widzieli. Nie raz zdarza się, że nawet o wymogu jego znajomości nie pisną słówka w ofercie pracy, bo przecież to takie oczywiste… Na tej podstawie można chyba śmiało stwierdzić, że jest on dzisiaj porównywalny do posiadania telefonu czy samochodu. Bez niego ani rusz.

Następnie- dostęp do informacji. Chyba nie muszę z nikim toczyć wojny pod Grunwaldem, aby udowodnić, że w języku angielskim wszystko jest łatwiej, szybciej i wygodniej? Że szukając informacji kim był George Washington w wikipedii anglojęzycznej dowiesz się nawet rzeczy tak niedorzecznych, jak co jadał na śniadanie w czwartki i wtorki, podczas, gdy na polskiej wersji tej strony nie poinformują cię nawet, że w ogóle jadał śniadania? Niedorzeczność! Aż chciałoby się rzec ”bullshit”! Na podstawie wyżej przedstawionego przykładu muszę stwierdzić i swą tezę potwierdzić, iż angielskie informacje są dużo cenniejsze, ponieważ dużo bardziej dogłębne i zróżnicowane. Wachlarz wyboru jaki posiadamy poszukując informacji, w tym języku jest dużo obszerniejszy. A o to chodzi w poszukiwaniu informacji, am I right?

Oczywiście- zabawa. Niech podniesie rękę osoba, która nigdy nie obejrzała filmu obcojęzycznego … tak myślałam. Nic dziwnego, skoro otaczają nas one zewsząd, pchając się drzwiami i oknami. I dachami i podłogami. A myślę, że nikogo nie zdziwi fakt, że oglądanie filmu w wersji z lektorem nijak się ma do oryginalnej. Nie wspominając już o tym monotonnym paplaniu jednej osoby, niedopasowanym nawet do ruchu ust czy płci bohatera, czy częstych, jakże niedorzecznych tłumaczeniach. Mimo wszystko najzabawniejsze są momenty śmieszne (przynajmniej w teorii i po angielsku), za które co prawda nie zawsze można winić tłumaczy, ponieważ raczej trudno to przeskoczyć. Humor jest jednym z tych elementów, które zwykle awykonalnym jest przetłumaczyć, ponieważ nieraz wiąże się z kulturą i „poczuciem humoru” danej społeczności. Czasem też po prostu brak odpowiednich słów, które można by użyć, gdyż w innym języku dane słowo po prostu nie istnieje. A przynajmniej stricte TO dane słowo, ponieważ wiadomo, wytłumaczyć jakoś na około zawsze się da, ale czym jest żart wytłumaczony na około. Bo na pewno nie żartem.

Zabawne są również tłumaczenia niektórych tytułów, które z oryginalnego „Przygody Kubusia Puchatka” tworzą „Truskawkowy kompot” (tak dla przykładu). Nie dość, że nijak ma to się do siebie, to jeszcze bardziej nijak ma się to do fabuły. Aż żal patrzeć…

Ponadto nauka języka działa na nasz mózg tak samo jak rozwiązywanie łamigłówki. Pobudza nasze neurony, wzmaga koncentrację i poprawia pamięć. Udowodniono, iż nauka języków obcych znacząco opóźnia chorobę Alzheimera! Tak więc, do roboty!

Podsumowując warto. Naprawdę. Warto jak nic. Albo jak wszystko. Uczmy się języków. One uczą, bawią, rozwijają. Wiadomo, nauka języka to czasem jak walka z wiatrakami, lata nauki i klapa. Efektów, ni widać, ni słychać. Pamiętajmy jednak, że często to tylko wrażenie. Nie pozwólmy mu się zniechęcić! Język potrzebuje czasu. I praktyki. I osłuchania. Potrzebuje całego ciebie. Jak mu to dasz, to będzie dobrze. Powodzenia!

~Szyszka

sierpnia 21, 2018

Jaką etykietą w social-media jesteś?

Jaką etykietą w social-media jesteś?
Istnieją praktycznie od zawsze, do mody wkroczyły wraz z nadejściem wielkiego „BUM” na media społecznościowe. Etykiety, czyli małe, pozornie nic nie znaczące słówka, którymi charakteryzujemy własną osobę, kategoryzując w ten sposób swój profil i zainteresowania w Internecie.

Muszę przyznać, że od zawsze pragnęłam zostać zapudełkowana. Albo może bardziej- zapudełkować samą siebie. Chciałam w opisie na instagramie czy facebooku oznajmić światu, że jestem wielkiej sławy fotografem, restrykcyjną weganką, czy też, obecnie tak popularnym, make-up artist. Jednak nigdy nie potrafiłam się przemóc, by te kilka krótkich słówek tam umieścić. Dlaczego? Ponieważ w żadnej z tych rzeczy nie jestem „powyżej przeciętnej”. Uważałam, że aby móc uznać się KIMŚ oficjalnie, należy faktycznie owe umiejętności posiadać. I być w tym dobrym. W końcu jest to już swego rodzaju reklama naszej osoby. Warto pamiętać, że Internet to coraz potężniejsze działo, które nie raz przyczyniło się do zdobycia bądź utraty przez kogoś pracy w realnym życiu. Pracodawcy coraz chętniej wyszukują swoich przyszłych pracowników w social-mediach, sprawdzając w ten sposób, kim osoba ubiegająca się o dane stanowisko jest, czym się interesuje oraz jakiego rodzaju zdjęcia publikuje. Czy posiadając na facebooku informację, że pracujesz w choć tak szeroko rozpowszechnionej , lecz jednak nie cieszącej się zbyt dobrą opinią firmie „Szlachta nie pracuje”, zostaniesz potraktowany poważnie? Może. A może nie. Wszystko zależy od branży oraz samego pracodawcy, ponieważ umówmy się, do znanego adwokata, którego wiele ludzi wyszukuje w sieci, taki rodzaj „zabawy” nie przystoi, i nie raz może zaszkodzić, ponieważ niektórych, poważnych ludzi po prostu to zniechęci.

Spoglądając na problem z innej perspektywy należałoby przyznać, iż etykietowanie własnej osoby posiada również wiele zalet. Po pierwsze przybieranie swojej internetowej osobie metki zawziętego czytelnika czy wielkiej wagi bajkopisarza jest pierwszym bardzo ważnym krokiem do sukcesu, ponieważ informuje każdą zabłąkaną na naszym profilu duszyczkę, kim jesteśmy i o czym tu będzie mówione. A o to właśnie chodzi. Nie wiem, czy kiedykolwiek zwróciłeś uwagę, ale to właśnie osoby świadome swojej osoby, zainteresowań i predyspozycji, skupiające całą uwagę i energię jedynie na pewnym zawężonym obszarze swoich działań, najczęściej osiągają sukces? Dzieje się tak ze względu na skupianie uwagi na celu- mając ich zbyt wiele nie koncentrujemy się na żadnym w stu procentach. Łatwo z tego wywnioskować, a nawet bez tego stwierdzić, że bycie wszędzie się nie sprawdza. W dzisiejszych czasach wymaga się od nas decyzji. Kim jesteś i co robisz? Zegar tyka.

Warto również wspomnieć o jeszcze jednym bardzo pozytywnym skutku metkowania ludzi w Internecie- motywacji. Chyba nie odkryję tu Ameryki twierdząc, że Internet to ogromna kopalnia inspiracji, gdzie co rusz natykamy się na tonę kreatywnych dzieł z przeróżnych dziedzin. Jest to o tyle ważne, że to właśnie motywacja pchnie nas do przodu i każe dalej się rozwijać. A w parze z motywacją w przypadku mediów społecznościowych idzie konkurencja, która jest kluczem do osiągnięcia sukcesu, ponieważ konkurencja zmusza nas do perfekcji w naszych działaniach. To ona pilnuje aby wszystkie nasze prace były dopięte na ostatni guzik oraz abyśmy mogli z dumą stwierdzić, że „to jest to”, przed opublikowaniem nowego postu czy zdjęcia. Zmusza nas ona również do ciągłego rozwoju i zagłębiania się w daną tematykę, którą prezentujemy światu. Trzeba „kontrolować rynek” i regularnie sprawdzać, co w trawie piszczy.

Podsumowując chciałoby się stwierdzić, że z etykietami należy się obchodzić jak z jajkiem- choć na ogół dobre, mogą czasem narobić bałaganu. Także wszystko z umiarem. Jeżeli chodzi o mnie, to tak jak piszę, od zawsze szukam swojej szufladki, lecz nie dotarłam jeszcze do momentu, w którym będę potrafiła stwierdzić, gdzie pasuję i chcę zostać. Może nigdy tego nie dokonam, ale walczę z całych sił, aby w końcu znaleźć to swoje miejsce w świecie.

A ty? Co sądzisz o tych całych etykietach w Internecie? Masz już swoją szufladkę?
~Szyszka

sierpnia 16, 2018

ambicja kontra niezdecydowanie

ambicja kontra niezdecydowanie
Bycie ambitnym jest do kitu. Bycie ambitnym i niezdecydowanym to śmiertelne kombo.

Siedzę w pokoju gościnnym mojej babci Franciszki. Siedzę i myślę: „Jak długo muszę jeszcze wytrzymać? Kiedy oni w końcu przestaną o tym rozmawiać? Dlaczego jestem taka do bani?”. Plotki na temat moich studiów, życia i planów na przyszłość trwają w najlepsze. Szkoda tylko, że nikt nie da mi samej dojść do słowa. Ani nie zauważa obecności mojej osoby. Halo, tu jestem!

O, nie… Zaczyna się najgorsze, moment kulminacyjny spotkania- etap zatytułowany: „a moja Anulka to…”- czytaj: wszelkie przechwalanki, czyje to dziecko nie jest lepsze. Masz ci los. A myślałam, że tym razem się uda.

Ambicja. Z jednej strony bardzo pożądana, uważana za cechę pozytywną i cenioną, z drugiej zaś stosunkowo często jest przyczyną depresji, złego myślenia i dobijania samego siebie.

„Nie jesteś wystarczająco dobra. Zawodzisz siebie i swoich rodziców. Mogłabyś zrobić więcej. Zdecyduj się w końcu!"

Bycie ambitnym jest do kitu. Bycie ambitnym i niezdecydowanym to śmiertelne kombo.

Walczę z nią od kiedy pamiętam. Idealna Pani Domu budzi się we mnie co chwilę, śmiałabym nawet rzec, że ona wcale nie zasypia. Zawsze pozostaje w trybie czuwania. Chcę coś zrobić po łepkach? Ściągnąć na egzaminie? Śmiałabym nie zostać na zajęciach dodatkowych? Dobre sobie… Trzeba przyznać, że choć pozornie ambicja uznawana jest za cechę pozytywną i przyczynia się do wielu sukcesów i osiągnięć, to warto jednak zauważyć też drugą stronę medalu- tę, która zawsze gdzieś tam się czai. Osoba ambitna zawsze prze do przodu, chce osiągać coraz to nowsze sukcesy i robi to często nie zważając na swoje potrzeby, często zaniedbując rodzinę i przyjaciół, a także głos zdrowego rozsądku. Liczy się tylko wygrana, tylko efekt końcowy.

Drugim elementem letalnego napoju jest niezdecydowanie. Ono z kolei już od samego początku ma przyszytą łatkę cechy negatywnej. Zwykle ściąga nas ono na dno, ponieważ nie wiedząc co z sobą począć, nie „czniemy” nic. Tylko siedzimy i kontemplujemy co lepsze. I tak w kółko. Bez działania. A bez pracy nie ma kołaczy, prawda?

Bardzo lubię rozmawiać z ludźmi na temat życia, planów, marzeń. Niestety ale równie często obijam się o bardzo smutne stwierdzenie- „nie wiem”. W dzisiejszych czasach na barkach młodych ludzi kładziona jest olbrzymia presja i wiele oczekiwań. „Nie chcesz studiować medycyny? Może jeszcze mi powiesz, że w ogóle nie chcesz studiować?! A co ja powiem moim przyjaciółkom? Że moja rodzona córka marzy o zostaniu sprzątaczką?” to jedne z wielu zarzutów, które młodzież słyszy na co dzień. To właśnie ta presja, ten nacisk powoduje owe zdezorientowanie. Na szali stawiane są dwie rzeczy, które zwykle pozornie równoważą się. Pieniądze i prestiż, a może pasja i zaangażowanie? Z perspektywy naszych rodziców odpowiedz jest prosta- praca jest po to aby zarabiać, czyż nie?

Jednak co nam z tego, że dużo zarabiamy kiedy nie sprawia nam to przyjemności, a jedynie pogłębia depresję i zażenowanie?

To właśnie ten problem jest przyczyną wielu nietrafnych i złych decyzji. Albo może ich braku? Nie mogąc podjąć decyzji przesuwamy ją coraz to bardziej w czasie, tak że ostatecznie znajdujemy się w sytuacji podbramkowej, kiedy już w końcu musimy podjąć jakąkolwiek, a skoro wszyscy nam coś doradzają, to dlaczego by nie skorzystać? Najwyżej będzie na nich... Tylko ile warta jest taka „samodzielna, dorosła decyzja?”

W dzisiejszych czasach coraz częściej zdarza się, że to właśnie osoby ambitne stają się tymi niedecydowanymi. Chcąc osiągać wielkie rzeczy zmuszone są unikać podążania za tłumem, co zwykle osnute jest mgiełką niepewności, strachu i nierozumienia ze strony rodziny, która każe nam iść na dobre studia, które pozwolą nam na zdobycie dobrego stanowiska i przyzwoitych pieniędzy. A skoro jesteśmy ambitni, to chcemy, wręcz musimy pokazać, że potrafimy… Tylko co z tego, skoro zdobycie owego „stołka” i duma rodziny niekoniecznie uszczęśliwia nas samych? I tak wpadamy w błędne koło.

I tu chciałabym powrócić z owym spotkaniem rodzinnym u babci Franciszki i byciem dumą rodziców. Przykrym jest niewpasowanie się w scenariusz napisany przez nich dla nas 20 lat temu. „Dlaczego nie pasuję?” pytam siebie codziennie. A prawda jest taka, że to dobrze, że nie pasujesz. Bo to znaczy, że masz odwagę, by postawić się światu i żyć po swojemu, nie przejmując się plotkami starych bab na twoim osiedlu. Oby tak dalej. Czasem warto zaryzykować i zaszaleć. W końcu tylko wariaci są czegoś warci, co nie?

Ale warto również znaleźć sobie jakiś plan b, coś co pozwoli nam na zaczepienie się w sytuacji, gdyby nasze wysiłki poszły na marne. Czego nikomu nie życzę, lecz wiadomo. Życie to życie. Zaskakuje nas na każdym kroku. Teraz czas żebyśmy sami je zaskoczyli. Powodzenia!

~Szyszka

sierpnia 11, 2018

10 oznak świadczących o tym, że masz w sobie coś z introwertyka

10 oznak świadczących o tym, że masz w sobie coś z introwertyka
Często mylnie uznawany za osobę niepewną siebie i nieśmiałą. W towarzystwie zwykle bardziej słucha niż się wypowiada. Kim tak naprawdę jest introwertyk i dlaczego tak często błędnie odbieramy jego zachowanie?

Wśród ludzi wyróżniamy dwa typy: ekstra- oraz introwertyków. I choć podział ten sprawia wrażenie nieskomplikowanego, a wręcz banalnego, rzeczywistość już nie jest taka kolorowa. Od zawsze był on bowiem osnuty mgiełką stereotypów, według których, to ,do której z grup dana osoba się zaliczała, zależało tylko i wyłącznie od jej wyboru, twierdzono bowiem, iż są to cechy charakteru, którymi można dowolnie manewrować i je modyfikować. I tak właśnie introwertyk stał się odludkiem.

Podkreślmy więc jeszcze raz- introwersja NIE równa się nieśmiałości, co więcej owe wyrażenia mają one do siebie tyle co wiatrak do piernika, a więc… niewiele. Łączy je jednak pewne bardzo piękne słowo- „może”. Dlaczego? Ano dlatego, iż:

Każdy introwertyk MOŻE być nieśmiały, jak i każda osoba nieśmiała MOŻE być introwertykiem.

Ale wcale nie musi!

Z introwersją się rodzimy i jesteśmy z nią związani jak z kolorem oczu czy wzrostem. Raczej ciężko coś z nim zdziałać, tacy jesteśmy i tyle. Natomiast dzisiaj możemy być nieśmiali, a jutro…. oj… bardzo śmiali, odważni wręcz! Co chcę przez to powiedzieć, to to,iż o ile walka z introwersją jest walką z wiatrakami, tak z nieśmiałością już można coś poradzić.

No dobrze, ale kim tak właściwie jest ten cały „introwertyk” i jak go rozpoznać?

Introwertyk jest osobą, która potrzebuje przestrzeni i czasu dla siebie i własnych myśli. Męczy ją ciągłe przebywanie w towarzystwie, imprezy, rozmowy. Zamiast tego woli spędzić czas samemu, skupiając się na swoich wewnętrznych doznaniach. Nie oznacza to jednak, iż jest on osobą egocentryczną. Wiele introwertyków to osoby charakteryzujące się olbrzymią kreatywnością, co można bardzo dobrze zaobserwować w świecie social mediów. To właśnie tam pojawia się wiele osób charakteryzujących się tą cechą- choć pracują samotnie, w zaciszu własnego domu, to efekty nieraz są zniewalające, zarówno od strony wizualnej jak i treści.

Typowe cechy introwertyka:

- najlepiej czuje się w samotności, zyskuje wówczas energię,
- jest dobrym słuchaczem,
- choć posiada niewiele zainteresować, to w każde jest bardzo zaangażowany,
- nie lubi dużych grup, preferuje rozmowy w cztery oczy,
- aby się skupić potrzebuje ciszy,
- korzysta z pamięci długotrwałej, przez co często ma uczucie „pustki w głowie” i może mieć problemy ze znalezieniem odpowiedniego słowa podczas rozmowy,
- nie ma problemów ze skupieniem uwagi,
- efektywność jego pracy nie zależy od pochwał,
- ma problemy z zapamiętywaniem twarzy i nazwisk,
- lepiej się uczy czytając, niż rozmawiając z innymi.

I jak? Masz w sobie coś z introwertyka? A może jednak jesteś tym szalonym ekstrawertykiem?

~Szyszka

sierpnia 07, 2018

Poradnik czytania dla tych, których na sam dźwięk słowa „lektura” chwyta niemoc

Poradnik czytania dla tych, których na sam dźwięk słowa „lektura” chwyta niemoc
Podobno w dzisiejszych czasach zanika, a już zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży ze świeczką szukać osobników zafascynowanych światem słowa pisanego.

Książka. Bawi, śmieszy, rozwija. Pozwala przeżyć miliony istnień, zwiedzić świat wzdłuż i wszerz, a także nauczyć się rzeczy, o których nawet nie miało się pojęcia, że istnieją. Można by rzec, że przypasuje każdemu, gdyż wybór tematyki, autorów czy gatunków literackich jest multum, a jednak coraz trudniej jest nam po nią sięgać.

Haczyk jest jeden- nie można się nie zgodzić, iż dużo łatwiej jest obejrzeć dwugodzinną ekranizację, niż przekartkować książkę, co, przy dobrych wiatrach, zajmie nie kilka godzin, a kilka dni czy tygodni. Co takiego ma więc w sobie owy tusz pokrywający białe stronnice, spięte i włożone w okładkę, w czym nigdy nie dogoni go film?

Sporo. Po pierwsze książka pozwala na rozwijanie wyobraźni. Konwertowanie słowa czytanego na obraz jest procesem bardzo cennym, kształtującym nas jako osoby. Najlepsze w tym wszystkim jest owe „dopasowanie”- całą scenerię i bohaterów człowiek tworzymy sam, zgodnie ze swoimi własnymi preferencjami i pomysłami. Tak jak mu się podoba. Z tego względu dużo łatwiej jest zidentyfikować się z bohaterami czytanej książki, dzięki czemu czyta się dużo szybciej i przyjemniej.

Regularne czytanie sprawia, że człowiek staje się bardziej oczytanym, potrafi się wypowiedzieć na wiele tematów i robi to w sposób dużo bardziej uporządkowany i niechaotyczny. Oczytanie wpływa również w znaczący sposób na tolerancje względem wszelkiej maści inności czy odchylenia od „normy” panującej w danym środowisku. Dzięki temu łatwiej jest przystosować się do wszelkich zmian, gdyż łatwiej jest wiele rzeczy zrozumieć.

Podsumujmy. Czytanie jest ważne. Nawet bardzo ważne. Jednak nawet najlepszym nie zawsze jest z nim po drodze. Jeżeli robi się to na siłę i wbrew własnej woli, może się okazać żmudne i męczące. Niestety ale już w młodych latach jako uczniowie jesteśmy bardzo zniechęcani do uprawiania tego, jakże cudownego, sportu, poprzez wmuszanie czytania wszelkiej maści lektur, które rzadko kiedy trafiają w nasze gusta. Wiadomo, warto czasem przeczytać coś trudniejszego i bardziej ambitnego, lecz czytanie pod presją czasu jedynie zniechęca człowieka do kolejnego sięgania po lekturę. Z tego powodu w późniejszych latach często ma miejsce tzw. efekt Pawłowa- kiedy usłyszymy słowo „książka” nasze pierwsze skojarzenie to „ble, fuj, nie…”. Pawłow, czyli rosyjski fizjolog, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny, który na swoim przeprowadzonym na psach eksperymencie przedstawił powstawanie odruchu bezwarunkowego. Co wieczór przed podaniem psom posiłku zaświecał lampę. Po pewnym czasie zaobserwował, iż już samo zaświecenie lampy (bez podania posiłku) wywoływało u psów wydzielanie śliny, wytworzony został więc odruch bezwarunkowy, a psy zaczęły łączyć zjawisko włączenia lampy z posiłkiem.

Jak owy eksperyment ma się do ludzi i do czytania? A no tak samo! Już w dzieciństwie wiele osób wytworzyło sobie właśnie taki odruch, poprzez wmuszanie w siebie czytania lektur. Nasz mózg po kilkuletnim czytaniu wyłącznie z musu,w dodatku książek, które uważaliśmy za nudne jak flaki z olejem, zaczął identyfikować je z czymś negatywnym, tak że teraz już na sam dźwięk słowa książka robi nam się źle i niedobrze. Czas to zwalczyć. Tylko jak? Przedstawiam Wam kilka banalnie prostych kroków, które pozwolą na ponowne (bądź pierwsze) zakochanie się w świecie słowa czytanego.

Poradnik czytania dla tych, których chwyta niemoc na sam dźwięk słowa „lektura”.

I. Spróbuj określić swój gust czytelniczy.
II. Znajdź książkę, która pozwoli ci się wciągnąć w czytelniczy świat- nie musi być od razu wielkie tomisko Prusa, wystarczy lekka wakacyjna powieść.
III. Zanim przystąpisz do czytania stwórz sobie miłą atmosferę- przygotuj przekąski, picie, koc. Możesz nawet włączyć cichą muzykę, jeżeli cię to relaksuje.
IV. Nie zmuszaj się do czytania, ale próbuj robić to w miarę regularnie. W innym przypadku zaczniesz zapominać fabułę, a nie ma chyba nic gorszego niż wracanie do książki, z której się guzik pamięta.
V. Kiedy czytanie zacznie wchodzić ci w krew i zaczniesz zauważać, że sprawia ci przyjemność, próbuj sięgać po książki bardziej wymagające. Ale nie tylko! Aby czytanie się nie znudziło warto zmieniać gatunki oraz autorów.
VI. Dobrym pomysłem jest również zaangażowanie się w fora czytelnicze, których w Internecie jest multum (np.lubimyczytac.pl). Dyskusja na temat przeczytanej książki, wymienianie własnych opinii czy też wspólne wyczekiwanie na kolejną część trylogii to naprawdę świetna sprawa, a czytanie od razu staje się przyjemniejsze w perspektywie późniejszego jej omawiania.

Książka. Atrybut kujona czy też cudowny przedmiot pozwalający choć na chwilę oderwać się od dzisiejszego pędu życia i odkryć wiele ciekawych miejsc oraz historii? Czym jest dla ciebie?

~Szyszka

sierpnia 03, 2018

tik tok

tik tok
Tik tok.
Boję się.

Czas mija. Sekunda za sekundą, godzina za godziną. Nawet się nie obejrzałam a już minął czerwiec, lipiec, Nowy Rok. Chce mi się płakać. Płaczę.

Od pewnego czasu nie rozumiem samej siebie. Tak jakby wewnątrz mnie samej, w środku cały czas siedziały dwie bliźniaczki- dobra i zła. Ta wierząca w siebie, w nas, i ta druga, kpiąca z moich marzeń i celów. Taki mały, wredny, podstępny hejter. W momencie kiedy już wiem, czego chcę, jaki jest plan działania, kiedy już prawie biorę się do roboty… Niespodzianka!... budzi się ona. Zaczyna się. Wątpliwości, brak wiary w siebie i swoje możliwości. Strach przed opinią innych. Wracam do punktu wyjścia.

Dlaczego tak trudno jest zacząć? To trochę tak jak z nauką chodzenia- raz się nauczysz i umiesz. Raz zaryzykujesz i zwykle wiesz, że nie było się czego bać. Dlaczego więc nie potrafimy tego przekroczyć? Wiecie ile marzeń, ile świetnych pomysłów zostało zabitych przez złą bliźniaczkę? Przez naszą bujną wyobraźnię i obawy, które kreuje nasz mózg? Naprawdę zdaję sobie sprawę, to nie nasza wina. Jest to po prostu 112 naszego organizmu. Alarm, że zamierzamy zrobić coś, co nie jest wygodne, coś co każe nam wyjść z naszej strefy komfortu. Że jeszcze się zmęczymy. To by było.

Szkoda tylko, że wybierając numer nasz organizm nie potrafi przewidzieć trochę odleglejszych w czasie skutków naszych działań. Po pierwsze rozwój. Każde nowe, w szczególności trudne doświadczenie, uczy nas i zmienia niesamowicie. Pozwala nam odkryć nowe perspektywy, ujrzeć świat i ludzi całkowicie inaczej. Rozwija nas.

Niejeden powie „ale po co?, po cholerę się męczyć?” „przecież tak jest dobrze”. Zgoda, ale co oznacza „dobrze”? Moim zdaniem to tak jakby porównać życie i istnienie. Każdy z nas istnieje, ale ilu naprawdę korzysta ze swoich możliwości, talentów, spełnia najgłębiej skrywane marzenia? A czy ty żyjesz?

Muszę wam coś powiedzieć.

Czasem warto jej przywalić. Tej złej bliźniaczce rzecz jasna.